Beskid Żywiecki – z wizytą u królowej Beskidów

Tym razem z długiego weekendu zrobiliśmy krótki i wybraliśmy się na dwa dni do Babiogórskiego Parku Narodowego. Po ostatnich doświadczeniach w Beskidzie Śląskim na wyjazd zabraliśmy tylko starszego z naszych potomków.

Mimo że BgPN leży jakieś 5 godzin drogi od Warszawy, nam droga zajęła dużo dłużej, bo, po pierwsze, wyjeżdżaliśmy 10 listopada, czyli w przeddzień długiego weekendu (możecie sobie wyobrazić te korki…), a po drugie, robiliśmy międzylądowanie u moich rodziców, żeby zostawić tam młodszego syna. Mimo takiej nietypowej trasy dołączyła do nas także przyjaciółka z Warszawy i wpadła na krótko do małej miejscowości w łódzkiem.

11 listopada o 5 rano ruszyliśmy na południe i o 9:30 dotarliśmy na Przełęcz Krowiarki. Właśnie stamtąd biegnie najbardziej widokowy czerwony szlak na Babią Górę i ta trasa przyciąga chyba najwięcej odwiedzających. Na Przełęczy są dwa parkingi, a w dni wolne od pracy miejsca na nich kończą się ok. 10, więc warto przyjechać tu wcześnie. Mam jednak wrażenie, że dzięki temu liczba turystów w tym rejonie zostaje w naturalny sposób ograniczona (nieco inaczej jest latem, ponieważ wtedy na Krowiarki kursuje autobus z Zawoi).

Nam i jeszcze jednej towarzyszce dojeżdżającej z Krakowa udało się zaparkować jeszcze przed zamknięciem drugiego parkingu (pierwszy, bliżej wejścia, był już zabity) i mogliśmy w spokoju wybrać się na dwa dni do BgPN (bilety do Parku kupiliśmy w budce na początku szlaku, ale można to też zrobić u mobilnego sprzedawcy na szlaku albo przez Internet).

Jednak zanim wyjdziemy na szlak, opowiem krótko o wyposażeniu naszego pięciolatka. Nie jest ono (i absolutnie nie musi być!) skomplikowane, a w dodatku pochodzi głównie z drugiej ręki:

  • buty trekkingowe Quechua (kupione przez OLX, zdaje się, że za za 50 czy 60 zł, w stanie idealnym),
  • kurtka przeciwdeszczowa Wolfskin (kupiona w second hand za kilkanaście złotych, wyprana w specjalnym płynie do ubrań wodoodpornych, który dodatkowo impregnuje materiał),
  • rękawiczki (zwykłe akrylowe ze sklepu – szukam teraz z prawdziwej wełny),
  • komin – cienki z wełny merino (OLX, 10 zł) oraz ciepły polarowy (SH),
  • klapki (Smyk, 25 zł),
  • czołówka (Decathlon, 35 zł),
  • pasta + szczoteczka do zębów (czyli kosmetyczka),
  • bluza polarowa (SH),
  • koszulka termiczna syntetyczna (znaleziona na szlaku kilka miesięcy temu, nikt z mijanych przez nas turystów nie przyznał się do niej),
  • koszulka termiczna merino (SH),
  • dwie koszulki bawełniane z krótkim rękawem (jedna z Carrefoura, druga z SH),
  • spodnie trekkingowe (SH), spodnie dresowe (SH),
  • bielizna termiczna (OLX),
  • skarpety trekkingowe (jakiś sklep sportowy, ok. 40 zł?),
  • zwykłe bawełniane majtki (Carrefour, SH).

Jak widać, jest to mieszanka rzeczy dedykowanych do trekkingu oraz zwykłych ubrań, ale na wyjazd o takim stopniu trudności oraz o takiej długości, w zupełności wystarczyła. Zbieraliśmy te rzeczy na przestrzeni kilku czy kilkunastu miesięcy i nie pamiętam wszystkich cen, ale na pewno nie wydaliśmy na to fortuny.

Zyzio spakował większość sprzętu do swojego dziecięcego plecaka turystycznego (z firmy Beckmann of Norway, nie znam nazwy modelu, ale znalazłam taki sam na OLX za 49 zł). Pewnie zwykły plecak by wystarczył, ale Zyziowy Beckmann ma kilka cech, które zdecydowanie ułatwiają życie:

  • lekko usztywnione plecy – plecak lepiej się układa i nie opada na tyłek,
  • pasek biodrowy – przenosi ciężar z ramion na biodra, oraz pasek piersiowy – zapobiega rozjeżdżaniu się ramiączek,
  • odblaski w kilku miejscach (to akurat przydaje się przy powrotach z przedszkola po zmroku),
  • wbudowany pokrowiec przeciwdeszczowy, który wyciąga się z czapy,
  • kieszonki boczne – na rzeczy podręczne na szlaku, oraz wewnętrzna kieszeń przy plecach – tej Zyzio używał na produkty papiernicze.

Tak wyekwipowany pięciolatek wybrał się z nami na Babią Górę i bez problemu przeszedł całą trasę. 🙂

Tak jak wspomniałam, startowaliśmy z Przełęczy Krowiarki, nie mogliśmy jednak iść prosto na Babią, ponieważ kawałek czerwonego szlaku między przełęczą a Sokolicą był zamknięty ze względu na prace remontowe. W związku z tym najpierw przeszliśmy się przez las kawałkiem szlaku niebieskiego, potem zielonym pod górę, a stamtąd już prosto na Babią Górę:

Czerwony kawałek to chyba najbardziej widokowa trasa w całym Beskidzie Żywieckim. Początkowo ścieżka wiedzie przez kosodrzewinę, ale stopniowo przeradza się w kamienisty krajobraz. Skojarzenie z Tatrami jest tu jak najbardziej na miejscu, bo Babia Góra to, poza szczytami tatrzańskimi, najwyższy szczyt w Polsce. Los chciał, że trafiliśmy na doskonałą pogodę – aż na sam szczyt towarzyszyły nam widoki na panoramę Tatr polskich oraz słowackich. Również doliny rozciągające się po obu stronach grzbietu wyglądały przepięknie.

Na samym szczycie, zgodnie z oczekiwaniami, napotkaliśmy mały tłum; podejrzewam, że część ludzi czekała już na zachód słońca. Niestety nie mogłam podziwiać widoków zbyt długo, bo Zyzio poczuł zew natury i musieliśmy dość szybko zejść do linii lasu. Nie było to jednak najprostsze zadanie, bo na zachodnim stoku Babiej szlak prowadzi przez rumowisko skalne, z poza tym hulał tam niesamowity wiatr. Przez cały czas musiałam trzymać Zyzia za rękę, bo momentami miał problem z utrzymaniem równowagi. Na szczęście po jakichś 20 minutach udało nam się dojść do skarlałych drzewek i już nieco spokojniejszym krokiem udaliśmy się w stronę schroniska. Jeszcze przed samym końcem dogoniła nad dwójka towarzyszy (nasza koleżanka z Krakowa wybrała się na Małą Babią Górę na zachód słońca) i już przed 16 grzaliśmy się w Markowych Szczawinach. Cała trasa (4h 11min według mapy) zajęła nam 5,5 godziny.

Noc spędziliśmy w schronisku (420 zł za pokój 6-osobowy, dobre jedzenie, kuchnia i suszarnia turystyczna – polecamy!), a następnego dnia podzieliliśmy się na dwa zespoły. Początkowo mieliśmy wszyscy wchodzić ponownie na Babią Górę, tym razem Percią Akademików, a potem wracać znów szlakami czerwonym-zielonym-niebieskim na przełęcz, ale wiedzieliśmy już, jakie tempo ma obecnie Zyzio. Musielibyśmy wyjść naprawdę wcześnie, żeby dotrzeć na parking ok. 12 i o sensownej porze wrócić do domu. W piątek zaliczyliśmy bardzo wczesną pobudkę, więc teraz zdecydowaliśmy się na łagodniejszy wariant – z jednym wyjątkiem. Marcin pozazdrościł naszej koleżance widoków zachodzącego słońca, więc… wybrał się na Małą Babią Górę na wschód słońca! Tuż po świcie wrócił do schroniska i o 7:30 ruszył z dziewczynami na Babią, a o 7:45 ja wyszłam z Zyziem na niebieski szlak do Przełęczy Krowiarki.

Trasa (1h 45min według mapy) zajęła nam 2,5 godziny i był to bardzo przyjemny spacer przez las, od czasu do czasu z widokami na dolinę. Po 12 dołączyła do nas reszta ekipy, jedna z koleżanek wróciła do Krakowa, drugą podwieźliśmy do Mysłowic (wracała do Warszawy pociągiem z Katowic), a sami dojechaliśmy do moich rodziców ok. 16:30.

Wyjazd w Beskid Żywiecki był dla nas wyjątkowo udany. Pogoda była doskonała, Zyzio sprawił się znakomicie, poznaliśmy nowych ludzi (pozdrawiamy Justynę!) i zobaczyliśmy przepiękny kawałek polskich gór. Jeśli będziemy wracać w któryś z Beskidów, to Żywiecki zdecydowanie będzie bardzo wysoko na naszej liście. 😉

Jedna uwaga do wpisu “Beskid Żywiecki – z wizytą u królowej Beskidów

Dodaj komentarz