Chorwacja. Riwiera Makarska

Głównym celem naszego wyjazdu był camping, który upatrzyłam sobie już ponad rok temu.

Myśleliśmy wtedy o Chorwacji, ba, nawet zarezerwowałam domek, ale w końcu rezerwację odwołałam, znaleźliśmy coś nad polskim morzem, a finalnie i tak pojechaliśmy do Słowenii. W tym roku dotarliśmy na Baško Polje i było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam.

Baško Polje jest całkiem sporym kompleksem, a mimo to nie ma tam zbędnych cudów. Jest plaża, zwykłe wybrzeże, drzewa, kawiarnia czy dwie. Żadnych dmuchańców czy innych rozrywek, jeden stragan. Nieco wyżej dwa hotele, amfiteatr, boisko, parking dla autobusów. W połowie wzgórza recepcja, sklep, pralnia, piekarnia. Dalej bungalowy oraz miejsca pod namiot i kampery. Tak się złożyło, że dostaliśmy domek nr 520, czyli maksymalnie oddalony od plaży. Wymagało to lepszej organizacji (żeby nie zapomnieć niczego na plażę), ale myślę, że dobrze się złożyło. Po pierwsze, dwa razy dziennie robiliśmy solidny spacer pod górę (co stanowiło niezłą równowagę do ilości godzin spędzonych podczas tego wyjazdu w samochodzie). Po drugie, nie braliśmy żadnych przekąsek i dość łatwo było nam trzymać się trzech porządnych posiłków w ciągu dnia.

Już od pierwszego dnia wbiliśmy się w określony rytm. Na kamping dojechaliśmy w sobotę o 15, a po 16 poszliśmy na plażę. Potem kolacja. Następnego dnia nieśpieszna pobudka, śniadanie, plaża, obiad i sjesta, późnym południem plaża i kolacja. Ten rytm utrzymaliśmy przez cały wyjazd, choć dodaliśmy jeden wyjątek, o którym za chwilę.

Na cały wyjazd zabraliśmy jedynie odrobinę zabawek. Ulubione pluszaki, kilka kolorowanek oraz worek zabawek plażowych. Wystarczyło to w zupełności. Od razu po wyjściu z samochodu chłopcy znaleźli sobie zajęcie w postaci budowania różnych konstrukcji z kamyków, igliwia i szyszek. Każdą wolną chwilę przy bungalowie spędzali właśnie w ten sposób.

Na plaży również nie było nudno. Szpadelki i wiaderka nadają się świetnie nie tylko do piasku, ale i do kamieni, z których można układać ciekawe konstrukcje. W przejrzystym morzu można obserwować rybki, a na skałach znaleźć kraby. W porannych godzinach wzdłuż do brzegu przybija łódka ze świeżymi owocami. No i sama woda jest na tyle ciepła, że kąpiel jest czystą przyjemnością – niech dowodem będzie to, że ja regularnie pływałam. Zyzio jak zwykle spędził w wodzie jakieś 99%, nawet Stefcio, kiedy już się oswoił, bardzo chętnie brykał wśród delikatnych fal. Jeśli chodzi o dzieci, to myślę, że kluczem do sukcesu były buty do wody, które gwarantowały zabawę niezmąconą kłującymi w stopy kamykami (a to był problem, szczególnie dla Stefka, w zeszłym roku w Słowenii).

Dodatkową atrakcją, wyczekaną, oj, bardzo, miał być spacer po górach. W poniedziałek zerwaliśmy się przed świtem (dosłownie, o 5), żeby podziwiać wschód słońca w Parku Przyrody Biokovo, ale… nie udało się to. Przy drodze wjazdowej do Parku zostaliśmy poproszeni o bilety. Okazało się, że wykupuje się je na konkretny dzień i godzinę wstępu, ale na najbliższe trzy dni wszystkie zostały wyprzedane!

Chłopcy byli zawiedzeni, ale korzystając z tak pięknie rozpoczętego dnia, postanowiliśmy wybrać się do Splitu. Wiedzieliśmy, że ruch w mieście jest duży, więc wczesna godzina przyjazdu to była jedyna opcja, którą kiedykolwiek rozważaliśmy. Tuż przed 8 wjazd do Splitu był całkiem spokojny, było kilka zatłoczonych kawałków, ale jechaliśmy głównie z samochodami na miejscowych rejestracjach. Udało nam się zaparkować bardzo blisko starego miasta (ul. Istarska, 1,6 euro za godzinę, płatność w budce kartą/gotówką) i wybraliśmy się na zwiedzanie.

Pod Zlatną Vratą spotkaliśmy już pierwsze grupy wycieczkowe, ale wiele uliczek w centrum było jeszcze opustoszałych, więc spacer był naprawdę przyjemny. Split jest o tyle ciekawy, że jego największa atrakcja – pałac Dioklecjana z IV wieku – jest ogólnie dostępna. Ogromna rezydencja cesarza imperium została wypełniona średniowieczną zabudową. Podczas spaceru można podziwiać gotyckie łuki (a nawet barokowe ozdoby) wśród rzymskich kolumn. Jeśli macie okazję do wycieczki ze znawcą architektury, możecie w godzinę zapoznać się z dobrym kawałkiem historii i wieloma stylami.

Mimo że Split jest światowej klasy unikatem (wpisanym zresztą na listę światowego dziedzictwa UNESCO), nie zrobił na nas takiego wrażenia, jakiego się spodziewaliśmy. Wydaje mi się, że po pobycie w Rzymie i Atenach starożytna architektura już nigdzie nie tak nie zachwyca. Podobnie zabudowa średniowieczna po pobytach w innych miastach (choćby w Piranie). Gdyby nie wczesna godzina, o której przybyliśmy do miasta, nasze uczucia w stosunku do Splitu byłyby pewnie dużo chłodniejsze. Mimo to trochę żałuję, że nie spędziliśmy tutaj więcej czasu, bo, podobnie jak w Zagrzebiu, chętnie zobaczylibyśmy jakieś obiekty brutalistyczne (powinnam to w ogóle zapisać na liście pomysłów na wycieczki objazdowe).

Tym razem już po 10 wracaliśmy do naszego kempingu i w drodze do Splitu widzieliśmy dużo większe zagęszczenie zagranicznych rejestracji, do tego stojących w korku. Jeśli rozważacie wypad do tego miasta z pobliskiego kurortu, zdecydowanie wygospodarujcie czas wczesnym rankiem.

A teraz idziemy na ostatnią sesję relaksu nad morzem i jutro bladym świtem ruszamy dalej. Do usłyszenia!

Dodaj komentarz